W 1911 roku boso i wycieńczony mężczyzna wkroczył do Oroville, wywołując konsternację wśród mieszkańców. Miał pięćdziesiąt lat, nie rozumiał angielskiego i nie znał świata, do którego trafił po czterech dekadach ukrywania się w górach. Nazywał się Ishi.
Narodziny, pochodzenie i tragedia ludu Yahi
Yahi stanowili jedną z czterech gałęzi ludu Yana, zamieszkujących północną Kalifornię. Przed ekspansją osadników populacja plemienia liczyła kilkaset osób. Yahi żyli z polowań, rybołówstwa i zbieractwa, tworząc własny system wierzeń oraz złożoną strukturę społeczną.
Od połowy XIX wieku region wstrząsały liczne masakry. Osadnicy kalifornijscy prowadzili łowy na miejscową ludność. W 1865 roku zorganizowano atak na osadę Yahi – zginęła większość mężczyzn, kobiet i dzieci. Ocaleli przedostali się do górskich jaskiń i wąwozów, gdzie zaczęli żyć w całkowitym odosobnieniu.
Do 1908 roku Ishi ukrywał się wraz z rodziną. Po śmierci ostatnich bliskich został sam. Nie używał imienia w stylu europejskim – „Ishi” znaczyło po prostu „człowiek” w jego języku. Przez lata przetrwał dzięki wiedzy łowieckiej i niezrównanej ostrożności. Nie nawiązał kontaktów z sołtysami, nie porzucił własnej mowy i rytuałów, nie próbował przyswajać zwyczajów osadników.
Szokujący powrót do świata
W dniu, gdy Ishi pojawił się na obrzeżach Oroville, gapie zebrali się natychmiast. Władze miasta nie wiedziały, jak zareagować na kogoś tak oderwanego od rzeczywistości początku XX wieku. Policja zatrzymała go do wyjaśnienia – nie mówił po angielsku, nie rozumiał procedur, nie próbował się bronić.
W mediach określano go mianem „dzikusa”, „ostatniego Indianina”, a nawet „człowieka z epoki kamienia”. Dopiero kontakt z pracownikami Uniwersytetu Kalifornijskiego zmienił postrzeganie Ishi w oczach społeczeństwa. Alfred Kroeber, wybitny antropolog, rozpoznał w nim ostatniego przedstawiciela plemienia Yahi. Ishi trafił do Muzeum Archeologii w San Francisco.
Jego pojawienie się uchodziło za sensację. Naukowcy zaczęli dokumentować jego mowę, umiejętności rzemieślnicze, tradycje i wspomnienia. Uruchomiono program nauczania języka Yahi, poproszono Ishi o zaprezentowanie rytuałów, polowań, budowania narzędzi oraz śpiewów. Wzbudził szacunek oraz wzruszenie, lecz jednocześnie zyskał pozycję żywego eksponatu.
Życie Ishi w muzeum
Ishi zamieszkał na terenie muzeum pod opieką zespołu badaczy. Udzielał licznych pokazów łucznictwa, rzeźbił groty strzał, tłumaczył zasady przetrwania w górach. Kroeber oraz Thomas Waterman prowadzili codzienne rozmowy z Ishi, ucząc się jego języka i pochodzenia słów.
Warunki życia Ishi poprawiły się: otrzymał miejsce do spania, odpowiednią dietę, a także opiekę medyczną. Stał się lokalną atrakcją. Turyści i mieszkańcy przychodzili podglądać „ostatniego Yahi”, zadając mu pytania i fotografując każdy gest. Ishi zachował godność, nie narzekał, chętnie opowiadał o dawnych czasach.
Relacje z uczonymi były pełne wzajemnej ciekawości, lecz nie zabrakło sceptycyzmu wobec takiego wystawiania człowieka na widok publiczny. Kroeber starał się chronić Ishi przed nadmierną ingerencją. Podczas pięciu lat pobytu w mieście, Ishi nauczył się podstaw języka angielskiego. Nigdy nie przestał pielęgnować własnych zwyczajów i wiary.
Język, nagrania i ironia losu
Ishi zmarł w 1916 roku na gruźlicę. Jego zgon wywołał debatę o losie rdzennych Amerykanów w XX wieku. Przed śmiercią naukowcy nagrali szereg opowieści w jego rodzimym języku oraz przechowywali narzędzia, które sam zbudował. Te unikalne eksponaty trafiły do kolekcji Uniwersytetu Kalifornijskiego.
Przez kolejne dekady badacze korzystali z nagrań Ishi dla celów rekonstrukcji języka Yahi oraz kultury materialnej tego plemienia. Jego historia stała się symbolem zderzenia światów: dzikich dolin i rozwijającej się Ameryki przemysłowej.
W 2000 roku szczątki Ishi zostały pochowane zgodnie z tradycją autochtonów Kalifornii. Jego imię przetrwało dzięki zapisom fonetycznym, fotografiom i narzędziom codziennym.