Wymierały całe miasta i wsie. Stosy ciał były wszędzie

Wszystko zaczynało się nagle. Zdrowy człowiek kładł się spać, a nad ranem zwijał się z bólu, odwodniony do granic możliwości. Sąsiedzi szeptali o „morowej zarazie”, ale nikt nie wiedział, skąd się bierze i jak się przed nią uchronić. Strach rósł szybciej niż stosy ciał na miejskich cmentarzach. W XIX wieku cholera siała spustoszenie na ziemiach polskich, a jej nadejście było równie nieprzewidywalne, co bezlitosne.

Śmierć, która przyszła ze wschodu

Cholera nie pojawiła się nagle. Przez lata była groźnym, ale lokalnym problemem Indii i Azji Południowo-Wschodniej. Dopiero na początku XIX wieku rozpoczęła swój marsz na zachód. Polska miała to „szczęście”, że dotknęła ją w najmniej odpowiednim momencie – w czasie wojny o niepodległość (powstanę listopadowe).

Gdy wojska carskie przechodziły przez ziemie polskie, niosły coś znacznie gorszego niż broń i przemoc. Choroba rozprzestrzeniała się błyskawicznie. Najpierw na wsiach, gdzie brakowało lekarzy i choćby podstawowej wiedzy medycznej. Potem w miastach. Latem 1831 roku Królestwo Polskie znajdowało się w epicentrum pandemii.

W Galicji sytuacja wyglądała tragicznie. Zanim epidemia się skończyła, zmarło tam ponad 100 tysięcy ludzi! W małych miasteczkach i wsiach wymierały całe rodziny.

Ludzie nie nadążali z grzebaniem zmarłych. Ciała wrzucano do masowych grobów albo, co gorsza, zostawiano w domach, bo nikt nie chciał ich dotykać.

Fala za falą

Epidemia z 1831 roku była dopiero początkiem. W XIX wieku cholera uderzała w Polskę wielokrotnie, za każdym razem pozostawiając po sobie tysiące ofiar. Kolejna wielka fala nadeszła w latach 1852–1860. Najgorzej było chyba w Lublinie, gdzie w 1855 roku zmarło 1200 osób w ciągu zaledwie kilku miesięcy.

Potem przyszła kolej na 1866 rok. Tym razem choroba rozlała się na całą Europę. W Galicji, gdzie warunki sanitarne były katastrofalne, zmarło ponad 90 tysięcy ludzi!

Czytaj również:  Zdjęcie zmarłego Bismarcka. Tak narodziła się pogoń za sensacją

Strach i chaos

Strach napędzał paranoję. Pojawiły się teorie spiskowe. Niektórzy wierzyli, że rząd specjalnie truje wodę, by zabić biedotę. Inni oskarżali Żydów o „szerzenie zarazy”. Dochodziło do pogromów, linczów, a nawet aktów samosądu.

W 1873 roku w Łodzi władze powołały specjalny komitet choleryczny, który miał „uspokoić społeczeństwo”. Tylko że ludzi nie dało się uspokoić, kiedy w każdej kamienicy umierali sąsiedzi. Procesje religijne, mające odpędzić zarazę, tylko pogarszały sytuację.

Nie ufano lekarzom. Gdy w 1892 roku cholera dotarła do Warszawy, na ulicach szerzyły się plotki, że to szpitale są źródłem zarazy. Ludzie bali się zgłaszać do lekarzy – myśleli, że zostaną zamknięci w „cholerycznych lazaretach” i nigdy już stamtąd nie powrócą.

Co nas uratowało?

Pod koniec XIX wieku przyszła nadzieja. Niemiecki bakteriolog Robert Koch odkrył, że cholera przenosi się przez wodę. W końcu zaczęto inwestować w kanalizację i filtrowanie wody. Ludzie uczyli się podstaw higieny. W Warszawie i Lublinie zaczęto chlorować wodę i budować sieci wodociągowe.

Ostatnia wielka epidemia uderzyła w Polskę w 1892 roku. Zginęły kolejne tysiące, ale tym razem naukowcy mieli już przewagę. Kolejne fale były coraz słabsze.

Dziś cholera w Polsce jest tylko wspomnieniem. Ale historia uczy jednego – żadne miasto, żaden kraj nie jest bezpieczny przed epidemią. Zwłaszcza kiedy władze są nieprzygotowane…

Wybór literatury:

  • Osterhammel J., Historia XIX wieku. Przeobrażanie świata, Poznań 2021.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *